Wizyt:
Dzisiaj: 22Wszystkich: 47593

Poprawność biznesowa

Blog » Poprawność biznesowa

W czasach, gdy pierwszym sekretarzem był Gierek, w telewizyjnym dzienniku trzeba go było przedstawiać „Pierwszy Sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Towarzysz Edward Gierek” (w gazetach tylko z dużej litery).  Jeśli jego nazwisko w danej wiadomości się powtarzało, za każdym razem trzeba było ów dziewięciowyrazowy tytuł przytoczyć, bez skrótów. Oczywiście cały tekst musiał być napisany w odpowiednio „chwalebnym” stylu a wiadomość o pierwszym sekretarzu przecinającym wstęgę była tą najważniejszą.

 

A teraz mały przeskok w czasie. Lipiec roku 2000, magazyn dla pracowników Banku Śląskiego „Baśka”. „Uroczystość otwarcia (oddziału banku – przyp. red) odnotowano w Zgierzu jako ważne wydarzenie, co potwierdziła zarówno ranga jak i liczba przybyłych gości reprezentujących lokalne władze i biznes. Symbolicznego przecięcia wstęgi dokonał Starosta Powiatu Józef Dziemdzieła oraz Pierwszy Zastępca Prezydenta Zgierza, Zbigniew Wasiak. Zainteresowanie placówką było ogromne (...), w ciągu pierwszych godzin pracy otwarto 15 rachunków”.

 

Podobnych tekstów w numerach tego magazynu z ostatniego roku można znaleźć mnóstwo. Takich, które mówiłyby o obawach pracowników związanych np. z pogłoskami o przenoszeniu centrali do Warszawy nie ma praktycznie w ogóle. Choć kilka miesięcy temu był to temat wiodący pracowniczych plotek.

 

Trudno też w Baśce znaleźć artykuły krytyczne czy choćby mówiące o problemach, z jakimi boryka się sektor bankowy w Polsce. - Jeśli zasada brzmi "nie wolno absolutnie krytykować szefa" to jest to bardzo zła zasada, która zmniejsza wartość gazetki i każdej formy komunikacji wewnętrznej, podważa wiarygodność i na dłuższą metę powoduje, że komunikacja taka nie ma sensu – komentuje to zjawisko Piotr Czarnowski, szef agencji First PR.

 

- Nachalne "wychwalanie pod niebiosa" jest często niewiarygodne i przynosi odwrotny efekt do zamierzonego – wzbudza nieufność – dodaje Joanna Szaban, szefowa agencji Active Communications. 

 

Na stronie internetowej Deloitte & Touche działa forum dyskusyjne dla kandydatów do pracy w tej firmie. Cenzury nie ma – każdy może napisać, co chce. – Korzyści z braku cenzury przewyższają ewentualne zagrożenia – uważa Ewa Bosowska, która koordynuje działanie forum. - Jeśli ktoś napisałby, że D&T jest do kitu - podjęłabym rzeczową polemikę.

 

Wewnętrzne gazetki i strony internetowe to nie jedyne pole do popisu dla PRowców wdrażających zasadę „business correctness”. Czasem próbują swoich sił w kontaktach z zewnętrznymi mediami.  Specjalista ds. PR z firmy doradczej AT Kearney, autoryzując wywiad dla BM, zmienił nie tylko odpowiedzi szefa ale i pytania dziennikarza oraz tytuł wywiadu. Zmiany były tak duże, że zdecydowaliśmy się tekstu nie publikować wcale. Motywy swego postępowania osoba zajmująca się PR w AT Kearney tłumaczyła w przesłanym nam e-mailu: „Tytuł (...) absolutnie nam nie odpowiada – niesie ze sobą złe skojarzenia. (...) Zwroty typu "sztuczki modne w doradztwie strategicznym", „sztuczki, które sprawiają, że klient otwiera portfel" (zwroty te padły z ust dziennikarza prowadzącego wywiad – przyp. red.) są niedopuszczalne w wywiadzie z osobą pokroju mojego szefa i w piśmie tej klasy. (...)  Czy zastanawiał się Pan, który z klientów po przeczytaniu tego artykułu będzie chciał kiedykolwiek skorzystać z usług naszej firmy? Celem działań PR-owych jest kreowanie wizerunku pozytywnego, a nie negatywnego.”

 

- Taki PR-owiec nie jest PR-owcem – uważa Piotr Czarnowski. - Może po kilku latach szkolenia nada się do zawodu, ale teraz chyba nie.

 

Jednak nie tylko PR-owców dotknęła poprawnościowa choroba. Cierpią na nią też niektóre działy HR, które za wszelką cenę chcą wmówić pracownikom, że ich firma to doskonały pracodawca, który nie ma wad. I wcale nie chodzi tu o Amway i jego słynne zjazdy, na których motywuje się handlowców do lepszej pracy. Rok temu na łamach BM jedna z pracowniczek Wizji TV skarżyła się, że w wyjazdach integracyjno motywacyjnych musi uczestniczyć obowiązkowo, choć wcale tego nie chce. W innych firmach „motywowanie na siłę” odbywa się na zakrapianych imprezach, na których obecność nie jest formalnie obowiązkowa, ale każdy boi się nie przyjść. Na zjazdach i imprezach prezes wygłasza zwykle przemówienie o tym, jak wspaniała jest jego firma, jak troszczy się o ludzi, oferując im taki wyjazd. Ale już miejsca na trudne pytania – np. o redukcje albo zaległe premie – nie ma.

 

Zdaniem Jerzego Fiłonowicza, dyrektora personalnego w Deloitte & Touche, w samym haśle „motywowanie na siłę” tkwi wewnętrzna sprzeczność. - Nie można na siłę motywować ludzi do uczestniczenia w takich imprezach – mówi. - W naszej firmie istnieje prosta zasada, że osoby które nie chcą, bądź - co się zdarza częściej – nie mogą wziąć udziału w takiej imprezie – po prostu w niej nie uczestniczą. Nie spotyka ich za to żadna kara ani inne szykany.

 

Firmowa megalomania objawia się natomiast przeczuleniem na własnym punkcie. Menedżerowie wielu przedsiębiorstw uważają, że ich firma jest najlepsza w danej dziedzinie, wolno o niej pisać i mówić tylko w superlatywach. Gdy dziennikarz napisze artykuł o branży, w której działa firma, nie cytując jednocześnie pracowników tej firmy, naciskają na rzecznika, by ten... zadzwonił do dziennikarza i udzielił mu reprymendy. Niezadowoleni są też, gdy prezes – owszem, jest cytowany, ale w niewłaściwym kontekście. Gdy redakcja BM opublikowała horoskop prezesa Kredyt Banku, jego rzecznik napisała do redakcji iż „oczekuje przywrócenia przez dziennikarzy elementarnych zasad etyki zawodowej”. Zarzuciła redakcji, że ta pisze o prezesie w niewystarczająco prestiżowym kontekście. 

 

Biznesowa megalomania to także traktowanie nawet marginalnych, nieistotnych spraw jako kluczowych, „politycznych" i spiskowych.  Jeden z rzeczników prasowych odmówił autoryzacji wypowiedzi swojego szefa, bo te pojawiły się w artykule jako drugie, podczas gdy pierwsze – wyżej w tekście - były wypowiedzi szefa konkurencji. Rzecznik uznał, że „taki układ jest dla jego firmy niekorzystny”.  - Dla bardzo wielu firm ich własne życie jest tak absolutnie ważne, ze przesłania to, co dzieje się wokół i uniemożliwia krytyczne spojrzenie – mówi Piotr Czarnowski.-  Wówczas np. w sytuacji, kiedy firmie cokolwiek się nie uda - niezwłocznie poszukuje spisku, zmowy konkurencji, mediów, partii politycznych, służb specjalnych, obcych mocarstw lub Unii Europejskiej, które zdaniem firmy nie mają nic innego do roboty, niż ją śledzić. Tymczasem przy odrobinie krytycyzmu firma taka powinna przejść do porządku dziennego nad sprawą i przede wszystkim sprawdzić, co sama zrobiła źle lub zaniedbała. Niestety taka "paranoja prześladowcza" bardzo silnie rzutuje na koncepcje i metody komunikacyjne bardzo wielu polskich firm.

 

Ale choć wprowadzenie business correctness przynosi spore straty, podobne może nieść ze sobą anarchia komunikacyjna – przestrzegają specjaliści. - Jeśli ludzie od komunikacji wewnętrznej starają się przenieść do firmy zwyczaje dużych mediów, mówiące, że trzeba krytykować każdego i za wszystko – i krzyczą, że wprowadza się cenzurę, jeśli im się tego zabrania - to jest to zjawisko równie źle i destrukcyjne jak cenzura – uważa Piotr Czarnowski. – Nie można też zawsze stwierdzić, że „luz” jest lepszy niż „mus”, to wszystko zależy od danej firmy, jej kultury organizacyjnej, ale i konkretnej sytuacji.

 

- Trochę luzu nie zawadzi, ale trzeba uważać, by luz nie przemienił się w śmieszność, a nadmierna krytyka nie działała demotywująco – konkluduje Joanna Szaban.